Archiwum bloga

Ciekawostka czytelnicza

Najgrubsza książka świata liczy 4032 strony, a waży około 8 kilogramów. Jest to zbiór wszystkich przygód panny Marple - postaci wykreowanej przez Agathę Christie.

Marcos Chicot "Zabójstwo Pitagorasa"



Z miłości do liczby pi

Ile razy można zabić jedną postać? Wydawałoby się, że niemożliwym jest zrobienie tego więcej niż raz. W swej książce Marcos Chicot udowadnia nam, w jak wielkim byliśmy błędzie. Nie tylko stara się przekonać czytelników
o śmierci Akenona, jednego z głównych bohaterów, aż dwukrotnie, ale – cóż za zwrot akcji – ostatecznie pozostawia go żywego. Oczywiście autor nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz zastosował tę sztuczkę. Weźmy na przykład „Bez skrupułów” Harlana Cobena. Tam dla odmiany zamiast wysyłać ludzi w zaświaty, pisarz postanawia tuż przed końcem powieści, wskrzesić ofiarę na krótką chwilę. Wprost uwielbiam takie próby namieszania w głowach czytelników, niemal tak bardzo jak Arystomach liczby niewymierne. O tym jednak wspomnę nieco dalej.
„Zabójstwo Pitagorasa” zalicza się do z tych książek, które często mnie irytowały, a mimo to pozostawiły pozytywne wrażenie.
Prawdę mówiąc, do utworu na początku podchodziłam raczej sceptycznie. Matematyczny kryminał, którego akcja rozgrywa się w czasach starożytnej Grecji – brzmiało to dla mnie bardziej jak nieśmieszny żart niż opis naprawdę ciekawej historii. A jednak zapowiadało to jakąś świeżość, o którą nie tak łatwo, jeśli mowa o tym gatunku.
Fabuła powieści skupia się wokół morderstw, mających miejsce we wspólnocie pitagorejskiej, która gromadzi nie tylko miłośników matematyki, ale również ludzi posiadających realny wpływ na politykę wielu ówczesnych państw-miast. Pitagoras, jej przywódca, postanawia wybrać następcę, z którym podzieli się swoimi, nieznanymi nikomu wcześniej, odkryciami. Niestety, kolejni kandydaci kończą swój żywot przedwcześnie. Córka wielkiego matematyka, Ariadna, na jego prośbę sprowadza detektywa – Akenona – by zajął się tą sprawą. Morderca tymczasem stara się zagrozić bohaterom w każdy możliwy sposób. Oprócz bezpośrednich ataków na członków bractwa, stopniowo ogranicza ich wpływy polityczne i buntuje przeciwko nim pozostałych rządzących. Czytelnicy powieści są również świadkami uczucia, rozwijającego się między Akenonem i Ariadną. Elementem historii są także zmagania wojenne będące skutkiem opisywanych wydarzeń.
Po odłożeniu na półkę przeczytanej książki odczułam jednak częściowy zawód.
Przede wszystkim ubodła mnie ilość geniuszy matematycznych, przewijających się przez kolejne strony. Akenon, teoretycznie odgrywający rolę detektywa, ale – a jakżeby inaczej – mający zadatki na geometrę
i arytmetyka jednocześnie. Ariadna, czyli niezwykła matematyczka, która nie posiadając wiedzy równej wielkim mistrzom była w stanie rozwiązać jedno
z najtrudniejszych zadań konstrukcyjnych ówczesnego świata. Chociaż jej – jako córce Pitagorasa – wybaczam te nadzwyczajne umiejętności. I oczywiście nie można w tych wyliczeniach pominąć Glaukosa oraz jego namiętnej miłości do liczby pi.
Postać ta to zupełnie osobny temat rozważań. Poznajemy go wcześnie
i bynajmniej nie robi on dobrego pierwszego wrażenia. Arystokrata już od początku wykazuje ogrom empatii, skazując własnego kochanka na tortury
i spędzenie reszty żywota na statku, w charakterze przykutego do wiosła niewolnika. Potem jest już tylko lepiej. Uświadomiwszy sobie, co też uczynił, Glaukos przechodzi kolejno przez wszystkie fazy szaleństwa i rozpaczy, by ostatecznie znaleźć sobie nowy sens życia – wspomnianą przeze mnie liczbę pi.
Tu na sekundkę wrócę do postaci Arystomacha. Potrafię zrozumieć jego postępowanie – samobójstwo z powodu istnienia liczb niewymiernych wydaje się śmieszne, ale biorąc pod uwagę, iż stanowią one zaprzeczenie wszelkim ideom, którym matematyk ten poświęcił swe życie – nie dziwi. Nie widzę jednak żadnego powiązania między utratą miłości, a nagłą fascynacją stosunkiem obwodu koła do jego średnicy. Chociaż przynajmniej popycha to akcję do przodu. W odróżnieniu od niektórych wzmianek na temat wspólnoty pitagorejskiej. Przedstawienie zasad i wierzeń jej członków to naturalny, wręcz konieczny zabieg, lecz nieustanne podkreślanie ich doniosłości przy każdej okazji po prostu nudzi.
Podobnie próby nadania członkom wspólnoty nadludzkich zdolności nie zawsze kończą się sukcesem. Matematycy czytający sobie nawzajem
w myślach? Hipnotyzujący się za pomocą głosu? Czy autor jest świadomy jak to wygląda
z perspektywy czytelnika – odpowiedź na to pytanie pozostaje nieznana.
Zapewne zdążyłam zniechęcić już wszystkich potencjalnych odbiorców, więc może przyszedł czas na wspomnienie o pozytywnych aspektach „Zabójstwa Pitagorasa”.
Mocną stroną utworu jest wprowadzanie do niego pojęć matematycznych niezbędnych do zrozumienia treści. Są one omawiane w osobnych, krótkich rozdziałach, dzięki czemu łatwo pominąć te, których przybliżenia nie potrzebuje czytelnik interesujący się matematyką. Autor równie sprawnie wplata je do historii - czasem jako tematy rozmów, innym razem jako główny element fabuły.
Miłośnicy krwi także znajdą tu coś dla siebie. Większości scen, w których pojawia się Boreasz – niewolnik znany nam głównie ze swojej siły – nie polecam do czytania osobom
o słabszych nerwach. Poza tym razem
z Akenonem, w jednej z  retrospekcji, mamy okazję zostać świadkami rytualnego mordu na niemowlętach.
Brzmi zachęcająco, nieprawdaż?
Reasumując, powieść Marcosa Chicot jest książką, którą polecić mogę osobom, nie przywiązującym zbytniej wagi do aspektu psychologicznego prawdopodobieństwa postaci, ale lubiącym zgłębiać świat kryminalnych
a zarazem matematycznych zagadek.

0 | dodaj komentarz

Prześlij komentarz