Archiwum bloga

Ciekawostka czytelnicza

Najgrubsza książka świata liczy 4032 strony, a waży około 8 kilogramów. Jest to zbiór wszystkich przygód panny Marple - postaci wykreowanej przez Agathę Christie.

Pomiędzy nami góry


W obliczu śmierci człowiek potrafi docenić to, co jest naprawdę ważne.

Drogi Bena, szanowanego chirurga i Ashley, felietonistki tuż przed ślubem, niespodziewanie się krzyżują. W wyniku zbiegu okoliczności, ich samolot rozbija się w niedostępnych górach na pustkowiu, gdzie zdani są tylko na siebie i kaprysy natury. Wyrwani z bezpiecznych szlaków codzienności podejmują mozolną walkę z samym sobą, a poddanie się jednej osoby oznacza śmierć drugiej. Brakuje im żywności, doskwiera ból, dopada stopniowe wyniszczenie organizmu i psychiki, jednak ich najgorszym wrogiem jest wkradające się w serca zwątpienie.

Niepodważalną siłą tej historii są bohaterowie. Mocne wrażenie wywarły na mnie ciche „rozmowy” Bena z żoną, ale także jego podejście do ludzi. Przekonała mnie postać  odważnej i twardej Ashley, bez słowa skargi znoszącej większe cierpienie, niż niejeden człowiek w ciągu całego swojego życia. Takie zachowanie w sytuacji, gdy życie wisi na włosku, tchnie nadzieją, która napędza, a umiera ostatnia.

Nadzieją, że zawsze jest szansa. Zawsze.

***

O tym właśnie opowiada książka Charlesa Martina, bo paradoksalnie ekranizacja, za sprawą której o powieści zrobiło się głośno, to zupełnie inna bajka. Jeśli ktoś martwi się, że oglądając film dowie się wszystkich istotnych dla tej historii faktów i utraci całą przyjemność z czekającej go książkowej uczty, to robi to absolutnie niepotrzebnie. Wizja Abu-Assada jest tak różna od swojego pierwowzoru, że właściwie mogłaby egzystować jako samoistna historia. Została nawet zmieniona większość imion bohaterów! Mnie osobiście zdziwił fakt, że Alex, książkowa Ashley, pomimo poważnych złamań nogi i ręki nie miała większych problemów z chodzeniem, nie mówiąc już o Benie, który pomimo złamania kilku żeber zdawał się prawie nie odczuwać bólu. Zmienił także specjalizację: z ortopedy stał się neurochirurgiem, co w sytuacji urazów towarzyszki „rzeczywiście” miało niebagatelne znaczenie. Także pilota nie ominęła zmiana. W książce figurował jako wzór dobrego męża, w ekranizacji przekształcił się w zatwardziałego kawalera z pogardą traktującego perspektywę małżeństwa. Żona Bena została sprowadzona do statusu martwej. I można by tak wymieniać i wymieniać. Dochodzę do wniosku, że właściwie tylko katastrofa lotnicza została odwzorowana w miarę wiernie, choć to i tak za dużo powiedziane. Faktem jest, że historia została bardzo spłycona, a wszystkie wątki poboczne ubogacające ją pominięte. Ba, nawet te ważniejsze zostały zmienione na użytek filmu. Odnoszę wrażenie, że stało się tak dla zasady. To, co scenarzyście pasowało, wykorzystał, a co nie, tego się pozbył lub wywrócił do góry nogami. No i cóż, powstało, co powstało. Jak wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego. Podsumowując, jeśli ktoś ma ochotę na nędzny melodramat z pięknymi krajobrazami w tle, film może go zainteresować. Jeśli jednak oczekujecie czegoś więcej, wciągającej pozycji z mocnym przesłaniem, to z czystym sumieniem mogę polecić majstersztyk autorstwa Charlesa Martina. Na co macie ochotę, zdecydujcie sami.

0 | dodaj komentarz

Prześlij komentarz