Drogi Bena, szanowanego chirurga i Ashley, felietonistki tuż
przed ślubem, niespodziewanie się krzyżują. W wyniku zbiegu okoliczności, ich
samolot rozbija się w niedostępnych górach na pustkowiu, gdzie zdani są tylko
na siebie i kaprysy natury. Wyrwani z bezpiecznych szlaków codzienności
podejmują mozolną walkę z samym sobą, a poddanie się jednej osoby oznacza
śmierć drugiej. Brakuje im żywności, doskwiera ból, dopada stopniowe
wyniszczenie organizmu i psychiki, jednak ich najgorszym wrogiem jest
wkradające się w serca zwątpienie.
Niepodważalną siłą tej historii są bohaterowie. Mocne wrażenie
wywarły na mnie ciche „rozmowy” Bena z żoną, ale także jego podejście do ludzi.
Przekonała mnie postać odważnej i
twardej Ashley, bez słowa skargi znoszącej większe cierpienie, niż niejeden
człowiek w ciągu całego swojego życia. Takie zachowanie w sytuacji, gdy życie
wisi na włosku, tchnie nadzieją, która napędza, a umiera ostatnia.
Nadzieją, że zawsze jest szansa. Zawsze.
***
O tym właśnie opowiada książka Charlesa Martina, bo
paradoksalnie ekranizacja, za sprawą której o powieści zrobiło się głośno, to
zupełnie inna bajka. Jeśli ktoś martwi się, że oglądając film dowie się
wszystkich istotnych dla tej historii faktów i utraci całą przyjemność z czekającej
go książkowej uczty, to robi to absolutnie niepotrzebnie. Wizja Abu-Assada jest
tak różna od swojego pierwowzoru, że właściwie mogłaby egzystować jako
samoistna historia. Została nawet zmieniona większość imion bohaterów! Mnie
osobiście zdziwił fakt, że Alex, książkowa Ashley, pomimo poważnych złamań nogi
i ręki nie miała większych problemów z chodzeniem, nie mówiąc już o Benie,
który pomimo złamania kilku żeber zdawał się prawie nie odczuwać bólu. Zmienił
także specjalizację: z ortopedy stał się neurochirurgiem, co w sytuacji urazów
towarzyszki „rzeczywiście” miało niebagatelne znaczenie. Także pilota nie
ominęła zmiana. W książce figurował jako wzór dobrego męża, w ekranizacji
przekształcił się w zatwardziałego kawalera z pogardą traktującego perspektywę
małżeństwa. Żona Bena została sprowadzona do statusu martwej. I można by tak wymieniać i wymieniać. Dochodzę do
wniosku, że właściwie tylko katastrofa lotnicza została odwzorowana w miarę
wiernie, choć to i tak za dużo powiedziane. Faktem jest, że historia została
bardzo spłycona, a wszystkie wątki poboczne ubogacające ją pominięte. Ba, nawet
te ważniejsze zostały zmienione na użytek filmu. Odnoszę wrażenie, że stało
się tak dla zasady. To, co scenarzyście pasowało, wykorzystał, a co nie, tego się
pozbył lub wywrócił do góry nogami. No i cóż, powstało, co powstało. Jak
wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego. Podsumowując, jeśli ktoś ma ochotę na
nędzny melodramat z pięknymi krajobrazami w tle, film może go zainteresować.
Jeśli jednak oczekujecie czegoś więcej, wciągającej pozycji z mocnym przesłaniem,
to z czystym sumieniem mogę polecić majstersztyk autorstwa Charlesa Martina. Na
co macie ochotę, zdecydujcie sami.
0 | dodaj komentarz
Prześlij komentarz