Serial House of
Cards można bez krzty przesady nazwać największym serialowym fenomenem
XXI wieku. Pierwsza wysokobudżetowa produkcja stricte internetowa podbiła serca
milionów fanów na świecie. Mimo zauważalnej tendencji zniżkowej wśród recenzji
kolejnych sezonów, serial nadal cieszy się ogromną popularnością. Ale mało kto
wie, że seria ta jest adaptacją brytyjskiego serialu o tym samym tytule, a on
powstał na podstawie książki Michaela Dobbsa. Co pozostało w amerykańskiej
produkcji z jej brytyjskiego, książkowego pierwowzoru? Od razu zaznaczam, iż
tekst dotyczy dwóch pierwszych sezonów serialu i pierwszej części sagi książek,
bo zarówno kolejne sezony jak i części serii to już kompletnie różne fabuły.
Głównym bohaterem powieści jest Francis
Urquhart, którego nazwisko zmieniono w serialu na bardziej amerykańskie
Underwood, choć zachowując mówiące więcej niż tysiąc słów inicjały F. U. Główny
motyw powieści jest ten sam - Frank stara się za pomocą manipulacji, kłamstw i
nieczystych zagrywek przejąć najważniejszy urząd w państwie - premiera w Wielkiej Brytanii i
prezydenta w Stanach Zjednoczonych. Wykorzystuje do tego między innymi młodą,
ambitną dziennikarkę Matti (serialową Zoe), będącą jego tubą propagandową w
mediach oraz szefa PR-u partii O'Neila, zamienionego w serialu na kongresmena
Russo, odwalającego za Franka całą brudną robotę. Osoby czytające książkę po
obejrzeniu serialu (i odwrotnie) będą w
stanie wychwycić kilka wydarzeń żywcem zaczerpniętych z książki. Do takich
należały na przykład odwiedziny O'Neila/Russo u Francisa w domu czy motyw z
wyciąganiem na światło dzienne brudów z przeszłości rywali, uwiecznionych w
uniwersyteckich gazetkach. I mniej więcej tutaj kończą się podobieństwa.
Producenci serialu postanowili nie
ekranizować książki ani tworzyć remake'u brytyjskiego formatu. Dzieło
Amerykanów ma zdecydowanie inną dynamikę. Muszę przyznać, iż przy niektórych
fragmentach książki czułem znużenie, jakby autor napisał powieść, ale
stwierdził, że jest za krótka i dołożył kilka rozdziałów jako
"zapychacz". Podczas gdy dzieło Dobbsa przez sto stron wprowadza
wszystkich bohaterów dramatu podczas wieczoru wyborczego, serial w ogóle pomija
to wydarzenie i od razu przechodzi do sedna, wprowadzając postaci szybciej i ciekawiej. Serial
określa również motywacje Franka w ciekawszy sposób, niż robi to książka. Gdy
Underwoodowi obiecano fotel sekretarza stanu i tej obietnicy nie dotrzymano,
Frank ma zamiar sam ten stołek zdobyć. Zaś Urquhart po prostu miał nadzieję na
zostanie ministrem, a gdy premier nie zaproponował mu żadnego resortu,
postanowił go usunąć. Bo czemu nie.
Sama zaś intryga jest kompletnie różna w
książce i serialu. Nie trudno
się temu dziwić - wyprodukowanie dwóch sezonów, czyli przeszło dwudziestu
godzin wideo na podstawie zaledwie trzystu stron prozy jest niemożliwe. Uważam
jednak, iż pod tym względem narracja książki jest minimalnie lepsza od serialu.
Dobbs zawsze pozostawia pewne niedopowiedzenie, nie pokazuje czytelnikowi
wszystkiego, pozostawia miejsce na tajemnicę. Serial zaś w pewnym momencie
wpada w przekombinowanie, ale wynagradza to oglądającemu mnogością tworzonych
intryg, których książka nie ma aż tak dużo. Rzeczą, która w książce razi równie
mocno jak okazyjne powiewy nudy, jest to, że dziennikarka Matti zachowuje
się czasami, przepraszam za sformułowanie, jak kompletna idiotka. Z jednej
strony pomaga cicho Urquhartowi w sabotażu rządu, a z drugiej nie jest w stanie
się domyślić, kto stoi za działaniami mającymi na celu usunięcie premiera.
Uświadamia to sobie dopiero na samym końcu książki, zanim [SPOILER!] Frank
zrzuci ją z gmachu parlamentu.
Według mnie, zarówno książka jak i serial są
godne polecenia. To idealna rozrywka dla osób spragnionych misternie knutych
intryg i skomplikowanych psychologicznie bohaterów. Mimo wszystko, jak dla mnie to starcie wygrywa serial. Być może jest to po prostu
kwestia długości - dzięki dwudziestu sześciu odcinkom serialu udało się między
innymi rozbudować postać prawie nieistniejącej w książce żony Franka,
serialowej Claire i książkowej Mortimy. Dobbs dodaje również późno, bo dopiero
w drugiej części, tak ważną postać jak Stamper, którego wszyscy przecież
uwielbiają. Mimo wszystko, zachęcam z całego serca do zapoznania się tak z
serialem, jak i z książką.
0 | dodaj komentarz
Prześlij komentarz