Archiwum bloga

Ciekawostka czytelnicza

Najgrubsza książka świata liczy 4032 strony, a waży około 8 kilogramów. Jest to zbiór wszystkich przygód panny Marple - postaci wykreowanej przez Agathę Christie.

Stowarzyszenie Umarłych Poetów


Historia charyzmatycznego nauczyciela i jego uczniów stanowi wyjątek wobec reguły ekranizowania książek, bowiem "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" zostało najpierw sfilmowane, a dopiero później spisane. Film w reżyserii Petera Weira z 1989 roku zyskał ogromną popularność wśród widzów, a także uznanie krytyków (film został nagrodzony m.in. Oscarem za scenariusz). Pełna mroku i gasnącej nadziei opowieść o konsekwencjach wyróżniania się z tłumu i indywidualnego myślenia ujęła mnie za serce tak bardzo, że postanowiłam jak najszybciej zdobyć książkę Nancy H. Kleinbaum i po raz kolejny znaleźć się w oziębłych murach Akademii Weltona. Niestety, po przeczytaniu pierwszych kilku rozdziałów dotarło do mnie, że autorka pisząc (czy przepisując) "Stowarzyszenie...", nie rozumie tego, co stara się stworzyć.

John Keating pozostawił po sobie kilkanaście życiowych lekcji dot. m.in. poezji, przemijania, indywidualizmu czy szukania własnego głosu pośród tłumu. Jedną z najbardziej znanych jest pierwsza (idąc chronologią filmową), podczas której nauczyciel pierwszy raz używa sformułowania "carpe diem" i poznaje chłopców. Wtedy także mówi im, że mogą mówić do niego "Kapitanie, mój kapitanie" zamiast utartego "proszę pana". To pierwsze spotkanie jest o tyle ważne, że kształtuje kolejne i staje się pierwszym impulsem, który wytrąca chłopców z dotychczasowego życia i z pełnionych ról. Kleinbaum, prawdopodobnie chcąc "polepszyć" scenariusz, który sucho przepisywała, zmieniła jego przebieg łącząc  goz inną, późniejszą lekcją. Książkowy Keating w dużym skrócie zachowuje się jak pajac i wskakuje na biurko mówiąc "Kapitanie, mój kapitanie". Po co? To wie chyba tylko sama autorka. W filmie nauczyciel angielskiego wchodzi na stół, aby pokazać uczniom inny punkt widzenia; jest to swego rodzaju metafora. Natomiast jaki był cel tego w książce? Nie wiem.

Postać kreowana przez Kleinbaum odstaje od całej historii zmierzającej do tragicznego punktu kulminacyjnego. Keating Petera Weira przypomina Prometeusza - poświęca się przynosząc chłopcom ogień pasji, który zmienia ich nieodwracalnie, sam natomiast cierpi do końca życia na skutek konsekwencji swoich działań. Nawet Robin Williams wnosi w tę postać dużo smutku - nie można oprzeć się wrażeniu, że jego wciąż przygaszone spojrzenie zwiastuje nieuchronny, nieszczęśliwy koniec. Nancy H. Kleinbaum stworzyła innego Keatinga - jest to osoba żywiołowa, energiczna, radosna, wręcz głupkowata. Być może jest to specjalny zabieg autorki, jednak mnie taka deformacja głównego bohatera bardzo się nie podoba.

Jak już wspominałam Kleinbaum pisze raczej sucho i konkretnie, relacjonując fakty, a nie opowiadając historię. Pisząc z perspektywy fanki kwiecistego języka C. R. Zafóna ciężko przejść mi nad tym obojętnie, bo według mnie umiejętność pięknego doboru słów ma duże znaczenie dla całości powieści. Moim zdaniem prawdziwego pisarza cechuje nie tylko wymyślenie ciekawej historii (co w przypadku "Stowarzyszenia..." odpada, bo historia została "przepisana" ze scenariusza), ale także ( jeśli nie przede wszystkim) umiejętność łapania wydarzeń w ciekawe formy językowe, bawienie się słowami i przekazywanie treści między wierszami (Nancy przegrywa w takim razie 0-2). 

PODSUMOWANIE

> Książkę odradzam szczególnie fanom DPS - tylko zniekształca filmowy obraz. 

>Film "Stowarzyszenie Umarłych Poetów" polecam każdemu, kto jest chociaż trochę wrażliwy na sztukę i nie wpisuje się w ramy dzisiejszego świata pozbawionego zasad i solidarności; każdemu kto w życiu tak jak Todd Anderson potrafi stanąć na ławce i krzyknąć "Kapitanie, mój kapitanie".

Word Value

0 | dodaj komentarz

Prześlij komentarz